czwartek, 20 grudnia 2007

ITA odcinek #1: Earthdawn


ITA = Internetowe Twory Ajfla.
Dzisiaj nie będzie o planszówkach ani karciankach. Cykl ITA planuję na kilka blogowych notek - w każdej z nich w paru słowach opisana będzie jedna z moich internetowych inicjatyw wokół fantastyki. Czyli o rzeczach, które tworzę, bądź tworzyłem. Zatem zaczynamy:

Earthdawn RPG
Dla niezorientowanych, Earthdawn to gra fabularna w konwencji heroic fantasy. Mnie osobiście przed laty urzekła swoim niepowtarzalnym światem. Earthdawn w chwili swojej premiery łamał wszelkie stereotypy zakorzenione w fantasy. Ekipa z FASA Corp. pokazała że heroic fantasy nie musi od razu wiać sztampą i nudą. Zaprezentowano świat, w którym elfy nie były z natury dobre i zniewieściałe, krasnolud nie kojarzył się z przepakowanym, nierozgarniętym piwożłopem. Trolle i orki nie były tu bezmózgimi potworami, a świat gry uzupełniono także o bardziej egzotyczne rasy: t'skrangi, obsydianie i wietrzniaki.
W latach dziewięćdziesiątych Earthdawn był systemem nowoczesnym. W ostrym tempie pojawiały się do niego nafaszerowane treścią, świetne dodatki na maksa koncentrujące się na poszerzaniu informacji o świecie gry, dość marginalnie traktując rozszerzanie mechaniki gry (która też zawierała masę nowatorskich rozwiązań, zwłaszcza wokół magii). Świat gry był dość zamotany, ale jednocześnie elastyczny dla osób preferujących różne style prowadzenia. Co ważne dla prowadzących duże kampanie - świat Earthdawna był nowatorski, ale bardzo spójny i przemyślany.
W czasach, gdy w kraju mieliśmy do dyspozycji tylko Warhammera i Kryształy Czasu, sprowadzone ze Stanów earthdawnowe BoxetSety po prostu wgniatały w fotel. Nie sądziliśmy wówczas, że za parę lat trafi w nasze ręce polska edycja systemu (wprawdzie bez tych pudełkowych wydań, ale to akurat najmniej istotne).

Moja przygoda z Earthdawnem
Gdzieś w połowie lat dziewięćdziesiątych, w lubelskim klubie Cytadela (nie mylić z dzisiejszą Cytadelą Syriusza ;) ), za sprawą Toreada miałem okazję zagrać w Earthdawna. Były to jednostrzałowe sesyjki, jeśli dobrze pamiętam Piotrek prowadził oficjalne scenariusze.
Później pożyczył mi "Barsaive Boxet Set" i "Denizens of Earthdawn" - system bardzo mi się spodobał. Ale nie pokochałem go. Ot, bardzo fajny erpeg. Poczytałem i powróciłem do swoich CP2020, WFRP, Ad&D.
Zainteresowanie Earthdawnem powróciło błyskawicznie w chwili, gdy dowiedziałem się że nakładem wydawnictwa MAG pojawi się polska edycja tej gry.
Jakiś czas po premierze, w lipcu 2000r. zacząłem prowadzić kampanię ED, która trwała ponad trzy lata i całkowicie zdominowała moje erpegowe doświadczenia i wspomnienia, samego Earthdawna zaś poznałem dokładniej niż jakikolwiek inny system.

Serwis earthdawn.of.pl
Tym oto sposobem dochodzimy do okoliczności powstania pierwszego mojego serwisu internetowego, o tematyce zbliżonej do fantastyki i gier.
Nasza przygoda z Earthdawnem zakończyła się jesienią 2003 roku. Ekipa, której prowadziłem rozjechała się w różne części Polski i świata. Pozostały wspomnienia, niedokończone wątki i.. chęć pozostawienia po tej długiej kampanii jakiejś pamiątki, stworzonej na bazie pozostałych po sesjach notatek.
Tak narodził się pomysł stworzenia serwisu earthdawn.of.pl. Strona wystartowała 28 kwietnia 2004 i była regularnie aktualizowana przez dwa lata (ostatni news pojawił się 1 czerwca 2006 roku).
Założenie generalnie było takie, by zgromadzić na łamach tej strony jak najwięcej informacji o naszej drużynie i prowadzonej przeze mnie kampanii. Serwis więc adresowany był do mojej ekipy. Oczywiście robiłem co w mojej mocy, by prezentowane informacje miały lekkostrawną formę także dla innych, a sam serwis bogaty w różne informacje dla fanów systemu. Dzisiaj mogę powiedzieć, że się udało. Earthdawn.of.pl w pewnym momencie stał się jednym z kilku ważniejszych serwisów earthdawnowych w kraju (o tyle nie było to trudne, że nigdy nie było tych serwisów wiele). Ludzie odwiedzali serwis, czytali teksty, podobało się. Fajnie. Serwis rozrósł się z czasem o moje materiały fanowskie, informacje o wszystkich podręcznikach wydanych w kraju i za granicą, aktualności z kraju i ze świata. Od początku do końca w całości stworzyłem i rozwijałem go sam. I z satysfakcją stwierdzam, że fani Earthdawna przyjęli go bardzo ciepło.
Serwis umarł wraz z Earthdawnem. Moja aktywność na polu serwisów internetowych poszła w stronę ogólnofantastyczną (o czym w następnym odcinku ITA), zaś earthdawn.of.pl jest sobie w sieci, nie rozwijany już od dawna. Kilka modułów zostało wyłączonych, ale dostępne jest pełne archiwum tekstów. Kilka linków pozostaje nieaktywnych, gdyż część działów nigdy nie została dokończona.
Czy jest szansa by ta strona kiedykolwiek odżyła? Tylko wtedy, gdy odżyje świetna gra fabularna, jaką był Earthdawn. Fani odchodzą, gdy umiera linia wydawnicza. A z Earthdawnem zaczęło się źle dziać w chwili gdy prawa do systemu trafiły do nowego wydawcy. Drugi flagowy produkt FASY, czyli Shadowrun trafił w lepsze ręce i dzisiaj egzystuje sobie całkiem przyzwoicie. Dla Earthdawna nie będzie natomiast miejsca w gronie topowych erpegów nigdy, chyba że za sprawą nowego wydawcy, z rozmachem powróci kiedyś reedycja. Bo ED to produkt najwyższych lotów.


Na koniec tej notki chciałem serdecznie podziękować ekipie świetnych ludzi, których poznałem właśnie przez Earthdawna. Całej ekipie Oficjalnej Listy Dyskusyjnej ED PL, zwłaszcza tym aktywnym do ostatnich postów, współdyskutantom na rozmaitych forach, szczególnie na forach serwisów Wrota Wyobraźni, Moorhold i Poltergeist, gdyż tam na polu ED działo się najwięcej. Szczególne dzięki dla ostatnich earthdawnowców, z którymi wspólnymi siłami robiliśmy co się da, by działo się cokolwiek na małym, fanowskim poletku ED w Polsce. Gdzieś tam głęboko sobie wierzę (a może bujam w obłokach..) że Earthdawn kiedyś jeszcze powróci na erpegowy rynek. I będzie to powrót w wielkim stylu;)

środa, 19 grudnia 2007

Fenomen MagBlasta



A: Gramy dzisiaj wieczorem w coś?
B: Jasne, wszyscy już powiadomieni
A: Ok, jakie gry przynieść?
B: Mi w sumie wszystko jedno, łącznie sześć osób będzie.
A: Mhm, czyli Descent i Shogun odpadają. To może StarCrafta wezmę, czy Warrior Knights dla odmiany? A może w Arkhama zagramy?
B: Jak uważasz, mi wszystko jedno.
A: Ok, to się zastanowię jeszcze i coś przyniosę.
B: Spoko, tylko MagBlasta nie zapomnij.

W taki mniej więcej sposób wygląda umawianie się na planszówkowo-karciane wieczory w mojej ekipie. Nie ważne jaką grę zaplanujemy na wieczór, nie ważne czy spotkanie będzie bardziej, czy mniej alkoholizowane, czy całonocne czy kilkugodzinne. Od pewnego czasu zawsze pojawiając się w umówionym miejscu, witany jestem pytaniem: "Ale MagBlasta nie zapomniałeś zabrać?".
A ja nigdy nie zapominam, gdzieżbym mógł zapomnieć ! ;-)
Ta szalona karcianka zrobiła w mojej ekipie furorę w chwili, gdy przyniosłem ją po raz pierwszy, wytłumaczyłem w parę minut zasady i rozpoczęliśmy dość głośną batalię o galaktykę.
Grę tą zrecenzowałem w listopadowym Rebel Times'ie, nie będę więc się tutaj po raz drugi rozpisywał na temat tego, na czym to polega i dlaczego jest takie fajne.


MagBlast adresowany jest do szerokiego grona, trafi w rozmaite gusta, ale na pewno nie we wszystkie. To gra imprezowa, dla ludzi którzy lubią się pośmiać i powygłupiać.
Sam w pewnym momencie zacząłem się zastanawiać, czemu taka prosta w sumie gierka dostarcza całej ekipie tyle radochy. Odpowiedź nasuwa się sama: właśnie dlatego że jest prosta:) Sprawdzi się na rozgrzewkę przed partyjką jakiejś wymagającej strategii, sprawdzi się także na koniec planszówkowego spotkania, gdy zmęczenie uniemożliwia już szarym komórkom wydajną pracę. W MagBlasta z powodzeniem można grać także wtedy, gdy nasze spotkanie jest trochę bardziej zakrapiane. Wszystko to dlatego, że tutaj nie trzeba się zbyt wiele zastanawiać. Gramy przeciwko temu, kto nam najbardziej podpadł, ewentualnie utrudniamy życie graczowi, który ma aktualnie największe szanse na zwycięstwo. Trochę kombinować trzeba, ale nie za wiele. Z tego co mamy na ręku, staramy się zagrać jak najwięcej i jak najsprytniej. Bez nadmiernego kombinowania za to z dużą ilością śmiechu i.. hałasu. Konieczność wydawania rozmaitych dźwięków podczas zagrywania salw czyni całą rozgrywkę dość komiczną. Jeśli więc Twoja ekipa lubi się pośmiać - MagBlast dostarczy Wam rozrywki na wiele wieczorów.


Gra jest prosta, ale nie prostacka. Zasady da się wytłumaczyć ekipie w kilka minut, ale twórcom udało się osadzić w nich zarówno kosmiczne walki statków, wspieranych przez eskadry myśliwców i bombowców, jak i kwestię zbierania i wydawania surowców, by uzupełniać osłabione siły. Jest też miejsce na odrobinę taktyki przy przemieszczaniu jednostek między sektorami, zagrywaniu pól minowych i asteroidów. Wszystko to w bardzo humorystycznej oprawie i z dużą rolą czynnika losowego. To ostatnie nie powinno jednak zrażać, gdyż mamy do czynienia z szybką party-game, a nie strategią w której głupi niefart na kostce nie powinien walić w gruzy naszych długodystansowych planów.

Na koniec bardzo subiektywnie: moim zdaniem MagBlast to świetna przystawka, ale nie nadaje się na danie główne. Przed / po / między rozgrywkami w bardziej poważne gry? Genialny. Niemniej zaplanowanie wieczoru wyłącznie przy MagBlaście nie jest najszczęśliwszym pomysłem. Na początku będzie wesoło, ale z czasem zrobi się nudno. To taka moja skromna rada, co robić by się tą zwariowaną karcianką cieszyć jak najdłużej.

poniedziałek, 17 grudnia 2007

StarCraft - pierwsze i drugie wrażenie



StarCraft to jedna z ciekawszych gier planszowych wydanych w mijającym roku. Przedpremierową recenzję Szczura (którą umieścił na swoim blogu) opublikowaliśmy w listopadowym Rebel Times'ie. Szczęśliwym posiadaczem tej gry stałem się na tegorocznym Falkonie, ale pierwszy raz zagrałem dopiero tydzień temu. W miniony weekend po raz drugi. Dwie fajne rozgrywki - każda z inną ekipą ludzi. Mogę więc już coś od siebie o tej grze powiedzieć.

Pierwsza moja rozgrywka w SC miała miejsce u Ejdżeja (współtworzymy Rebel Times'a i Wrota Wyobraźni), drugi starcraftowy wieczór miał miejsce u Ghosta (człowiek odpowiedzialny za dział planszówkowy w serwisie Wrota Wyobraźni).


Gra skazana jest na porównania do Twilight Imperium (ten sam wydawca, podobny klimat, równie wielkie pudło i równie spora cena). W Twilighta pograłem jeszcze za mało, żeby szerzej się rozpisywać na temat tej gry (jak pogramy w TI więcej - wtedy z pewnością coś więcej napiszę). Teraz mogę tylko powiedzieć o pierwszym wrażeniu: w mojej ocenie StarCraft wydany jest o wiele lepiej. Grube okrągłe pola planet ze StarCrafta (które błyskawicznie kojarzą się z wafelkami pod browar;) ) prezentują się równie elegancko jak masywne hexy w Twilight Imperium. Jednak jeżeli chodzi o jakość figurek - StarCraft wypada zdecydowanie lepiej: figurki są ładne, szczegółowe i (za sprawą trzech odmiennych ras) bardziej zróżnicowane. Twilight Imperium - co by o nim nie mówić, figurki ma dość obleśne. Sama gra uznawana jest za dość kultowy tytuł, z tego co zdążyłem się zorientować, wydaje się być grą o wiele bardziej rozbudowaną niż opisywany tutaj StarCraft. Ale w tej chwili porównuję tylko wrażenia estetyczne - i tutaj mamy 1:0 dla StarCrafta.

Instrukcja do gry - jak to często bywa w dużych planszówkach, sugeruje że gra jest o wiele bardziej skomplikowana, niż jest w rzeczywistości. Zasady StarCrafta opanować jest bardzo łatwo, w pierwszych rozgrywkach łatwo też pewne drobiazgi przeoczyć. Pamiętajcie jednak, by zaraz po jej przeczytaniu, uwzględnić opublikowaną przez wydawcę erratę.

Na temat zasad rozpisywał się nie będę - ta notka nie jest recenzją, raczej garścią przemyśleń i wrażeń po pierwszych rozgrywkach. A wrażenia są bardzo pozytywne. Gra fajnie wygląda, ma ciekawe, proste do opanowania zasady, silnym atutem są różne możliwości osiągnięcia zwycięstwa oraz inny wygląd planszy przy każdej rozgrywce (rzecz znana z wielu gier, w tego typu strategii bardzo ważna).

Każdy, kto grał w komputerowego RTSa o tym samym tytule, wie doskonale jakie rasy i jednostki występują w grze. Planszówka jest tutaj wierna komputerowemu pierwowzorowi. Zróżnicowanie ras naprawdę fajnie oddano w tej grze - nie tylko odmiennymi jednostkami, także kartami technologii i specjalnymi rasowymi zdolnościami. Być może następne rozgrywki zweryfikują ten pogląd - w tej chwili wydaje mi się jednak, że Zergami gra się najłatwiej, zaś Terranami najtrudniej. Dlaczego? Zergowie mnożą się w zawrotnym tempie (rasowa zdolność dot. limitów jednostek, poza tym same jednostki są tanie). Na nic się zdały kolejne zwycięskie bitwy moich marines, gdy co rundę kolejna fala robactwa zalewała bronioną planetę.
Rasowym atutem Terran ma być większa ilość kart walki na ręku (8 zamiast sześciu). Niby fajna rzecz - cóż jednak z tego, skoro z Protosami walczy się cholernie ciężko, gdyż ich jednostki są po prostu lepsze:) Zobaczymy jak to będzie wyglądało w następnych rozgrywkach.


Pierwszy raz grałem frakcją Arcturusa Mengska (Terranie). Zwyciężyli Zergowie (Queen of Blades), przed czasem - zdobywając 15 Conquest Pointów (niechcący trochę się podłożyłem, niemniej gratulacje Dominika! ;) ).
Drugi raz grałem frakcją Jima Raynora (Terranie). Tym razem także zwyciężyli Zergowie (tym razem The Overmind) - niewiele mi zabrakło tym razem do sukcesu, w ostatniej chwili robactwo pozbawiło mnie mojego Special Victory Condition, osiągając własny (gratulacje Skejwen ;) ).
W następnych rozgrywkach będę próbował sił kolejnymi frakcjami.

Celowo w obu rozgrywkach nie brała udziału frakcja Aldarisa, który modyfikuje pozostałym warunki zwycięstwa. Spotkałem się z opiniami, że Special Victory Condition tej frakcji jest zbyt mocny, z drugiej strony jednak - z definicji jest to frakcja, którą od początku wszyscy wspólnymi siłami powinni zechcieć zmasakrować. Więc wcale nie musi mieć tak lekko. Wynika to też ze specyfiki planszy do SC. Planet jest tylko dwa razy tyle co uczestników gry, zwykle jest więc na niej bardzo tłoczno i zmasowane batalie są nieuniknione. Za sprawą osiowych szlaków (symulujących trójwymiarowość galaktyki) - zazwyczaj wszędzie jest dość blisko, chociaż zdarzają się czasem planety "na uboczu").

Mówiłem już o tym, że zwyciężyć można w tej grze na różne sposoby. Pierwszy i drugi z nich to zdobycie odpowiedniej ilości punktów (standardowo 15 przed czasem, lub po zakończeniu gry osoba mająca najwięcej). Można też zwyciężyć wybijając do nogi resztę lub przez wspomniane wcześniej specjalne warunki - inne dla każdej frakcji. To właśnie wskazywane jest jako wada gry - czy specjalne warunki są nierówne, w tej chwili mam trochę wątpliwość, ale muszę rozegrać jeszcze kilka partii. Na pewno jednak warunki te są nieskalowalne. Z drugiej strony w rozgrywce na sześciu graczy wybicie do nogi reszty nie jest możliwe, a przy grze w 2 osoby teoretycznie da się to zrobić. Na razie mam za sobą dwie rozgrywki w 4 osoby. Ejdżej z Dominiką grali we dwójkę - twierdzą że wszystko działało jak należy. Zaraz po Nowym Roku planuję zagrać w pełnym, 6 osobowym składzie - zobaczymy jak wyjdzie.


Na koniec chcę wspomnieć o jednym bardzo ważnym atucie tej gry. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że StarCraft jest planszówką, na którą nie potrzeba pół nocy. Karty zdarzeń w niezłym tempie odliczają czas do końca, a da się także zwyciężyć przed czasem. Obie rozgrywki przeprowadziłem z początkującymi graczami, w obu przypadkach po wytłumaczeniu zasad na przeprowadzenie gry potrzebowaliśmy około 3 godzin. To bardzo pozytywny wynik w porównaniu z długodystansowymi Twilight Empire, Warrior Knights czy nawet Game of Thrones.
Grając w 6 osób na pewno potrwa to trochę dłużej, sprawdzę i dam znać ;-)

StarCrafta tak naprawdę wciąż dopiero poznaję. Po pierwszej rozgrywce spodobał mi się, ale nie zachwycił jakoś totalnie. Ale po dwóch dniach stwierdziłem że MUSZĘ znowu zagrać. Dziś mi Ghost napisał, że ma po pierwszej rozgrywce podobne odczucia. Na pewno zagram jeszcze nie raz, w większym i mniejszym składzie. Oprócz ładnego wykonania (co dla mnie osobiście ma w grach planszowych bardzo duże znaczenie) gra ma niegłupie zasady, a działanie "stosu" rozkazów zmusza do sporego kombinowania, żeby nie dać się przechytrzyć rywalowi (poprzez "zblokowanie" rozkazów).


Uważam że warto spróbować zagrać w StarCrafta. Nie namawiam od razu do kupna, bo gra do tanich nie należy. Spróbujcie koniecznie np w jakimś GamesRoomie. Po dwóch, trzech partiach sami stwierdzicie, czy chcecie mieć ten tytuł na półce. Mnie osobiście StarCraft nie rozczarował, jeżeli z czasem, po kolejnych rozgrywkach mój pogląd się odmieni (jeszcze bardziej na plus, bądź totalnie na minus) - z pewnością coś na ten temat napiszę;)

piątek, 14 grudnia 2007

Pierwszy wpis - po co?!


Stało się. Odpaliłem dzisiaj swojego prywatnego bloga. Nigdy wcześniej na poważnie żadnego bloga nie prowadziłem i nie było mi to potrzebne do szczęścia. Ogólnie blogosferę uważałem (i nadal uważam) za wielkie internetowe wysypisko śmieci z nielicznymi perełkami gdzieś tam w środku.

Od nie wiem kiedy tworzę i tworzyłem rozmaite serwisy internetowe, zasilałem je swoimi tekstami, wdrażałem modernizacje. Nadal zresztą to robię - pewnie będzie jeszcze okazja o tym napisać. Ale blog? Po co?

Ano właśnie.. skoro już wklepuję tą pierwszą notkę, to może wyjaśnię po co, o czym i dla kogo ten blog powstaje.

Zacznijmy od "po co": Piszę różne rzeczy, interesuję się fantastyką, sporo czytam i recenzuję w różnych miejscach. Wymyśliłem sobie, że mój prywatny blog będzie dobrym miejscem, by informacje o tym co robię uporządkować. Dlatego w pierwszej kolejności polinkowałem w różne miejsca w sieci, gdzie można poczytać część moich recenzji i artykułów, które napisałem w ciągu ostatnich lat. Mam ambitny plan, że lista ta będzie aktualna i sporządzona w rzetelny sposób ;)

Z czasem uświadomiłem sobie, że mam ochotę napisać coś bardziej prywatnego związanego z książkami, grami fabularnymi, planszówkami. Przez szacunek dla Czytelników nie popełnię takich wypocin na łamach artykułu, czy recenzji w portalu / magazynie fantastycznym. A w blogu mogę. Po to jest blog. Mój prywatny, do czytania nikogo nie zmuszam. Jeśli jednak kogoś, któraś z notek zainteresuje, to będzie miło. Jak nie, to trudno:P I tutaj dochodzimy do odpowiedzi na pytanie "dla kogo":

Na pewno dla mnie:) Nie wykluczone, że uda mi się w tym blogu popełnić notki, które okażą się wartościowe i ciekawe dla ludzi interesujących się grami fabularnymi, planszowymi i karcianymi - dla młodszych, starszych i tych kompletnie zdziecinniałych dorosłych:) Jeżeli tak się stanie, to fajnie. Zobaczymy jak to wszystko będzie szło.

Odpowiedzi na pytanie "o czym" w zasadzie już udzieliłem. Blog ten jest o hobby. Zainteresowanie fantastyką dopadło mnie wiele lat temu, zarówno w formie książek, filmów jak i rozmaitych gier. Od iluśtam lat jestem osobą dość aktywną na tym polu w internecie - prowadzę serwisy fantastyczne, piszę recenzje i artykuły, udzielam się na internetowych forach itd. O tym zamierzam sobie pisać w tym blogu. Zawsze gdy będę miał ochotę napisać coś, co nie kwalifikuje się na artykuł bądź recenzję w magazynie / fantastycznym portalu internetowym.
Nie będzie to na pewno internetowy pamiętnik, w którym uzewnętrzniam się w tematach osobistych i zawodowych. Ogólnie jestem facetem, który cieszy się życiem i niewiele narzeka. I to jest w zasadzie wszystko na temat mojego osobistego i zawodowego życia, co na chwilę obecną zamierzam wyznać na łamach swojego bloga:)

I to chwilowo tyle - jak na pierwszą notkę chyba wystarczy. Do napisania mam całkiem sporo, więc kolejnego wpisu można się spodziewać niebawem.